Stara szkoła w głównym nurcie

"Resident Evil: Revelations" wydane zostało początkowo na przenośną konsolę Nintendo. Po tym, jak okrzyknięto tę produkcję jedną z najlepszych gier na 3DS, Capcom postanowił przenieść ją na duże
"Resident Evil: Revelations" wydane zostało początkowo na przenośną konsolę Nintendo. Po tym, jak okrzyknięto tę produkcję jedną z najlepszych gier na 3DS, Capcom postanowił przenieść ją na duże ekrany. Jak się okazuje, dla serii ta decyzja była zbawienna.



Nie ma co ukrywać – ostatnie "duże" Residenty odbiegły od oryginały tak daleko jak ostatni znany "Alone in the Dark" od swoich pierwocin. Nie sposób nie przyklasnąć decyzji wrzucenia wyjątkowo soczystego survivalu w starym stylu na duże konsole. Mniejsza o powody (głównie finansowe). Dla nas, graczy, to najlepsze, co Capcom mógł zrobić, by zatrzeć mieszane uczucia po "Resident Evil 6".

Cała gra zrealizowana jest w konwencji serialu. Poszczególne misje to epizody, które klasycznie zakończone są cliffhangerami. Między nimi mamy powtórki "z ostatniego odcinka". Zabieg ten zrealizowano podobnie jak w "Alan Wake", ale w znacznie bardziej emocjonującym stylu. Pozwala na to sama struktura gry – wystarczy zostawić bohaterów przy potworze, który właśnie wypadł z szafy, albo pokazać nową postać i emocje gotowe. Co prawda gra sama w sobie długa nie jest, ale rozegranie jej poszczególnych misji zajmuje akurat około pół godziny.



Tym, co najbardziej przykuwa od pierwszych minut gry, jest staroszkolny powiew nostalgii. W "Revelations" spotkamy się z kilkoma postaciami (w parach), ale oś fabularna skoncentrowana jest raczej na Jill Valentine i opuszczonym statku "Queen Zenobia". Niuansów fabularnych zdradzać nie zamierzam. Są odpowiednio campowe i niejednokrotnie idiotyczne, jak nakazuje kanon. Ale historia ma tu znaczenie marginalne i pełni raczej funkcję "fan service", a nie wzbogaca uniwersum Resident Evil. O nieprzyzwoitej miodności tej gry stanowi bowiem coś innego.



Kto pamięta jeszcze pierwszą i drugą część "Residentów"? Stare posiadłości, szukanie kluczy, walka z obrzydliwymi monstrami i wreszcie – esencja survivalu – minimalne zapasy amunicji. To wszystko znajdziemy w "Revelations". Choć twórcy poszli nieco na ugodę i część epizodów (albo fragmentów tychże) przypomina strzelanki i gry akcji, wydarzenia dziejące się na "Queen Zenobia" to walka o przeżycie w starym, przerażającym i oleistym stylu. Drugim mrugnięciem w kierunku nowych odsłon jest poruszanie się podczas strzelania. Reszta to wręcz beczka miodu dla starych zgredów.



Nie ukrywam, że niezwykle urocze są takie zagrywki, jak szukanie klucza z boją, by otworzyć drzwi z symbolem boi; masa prostych zagadek logicznych; małe pomieszczenia, w których ledwie możemy się obrócić, gdy szarżuje na nas charczący mutant; zakurzone wnętrza kabin wykonane w stylu starych posiadłości. Co zabawne, przez część gry – mimo że jesteśmy na statku – nie da się uciec od wrażenia przemierzania nawiedzonego domu. Stare obrazy, zniszczone pokoje, wielkie łoża. Wypadający z szafy potwór... "Revelations" na każdym kroku dość głośno mówi: "Jestem grą w starym stylu". Coś cudownego.

Pewną zmianą w stosunku do leciwych "Residentów" jest kamera, którą przyklejono tuż za ramieniem postaci. Nie ukrywam, że nieco to przeszkadza, zwłaszcza w sterowaniu i unikaniu ciosów. Często zdarza się tak, że zamiast uchylić się przed uderzeniem stwora, nasza postać... odwraca się i pokazuje mu plecy. Może i ma to jakiś nonszalancki szlif, ale w survival horrorze celem nie jest przecież obrażanie się na mutanta.



Poza tym jednym kwiatkiem "Revelations" to świetny bicz na rozpuszczonych nowoczesnymi grami ludzi. Amunicji jest tyle, co kot napłakał i skanowanie obszaru za pomocą Genesis, nowego przedmiotu, wcale nie sprawia, że pomiędzy deskami znajdziemy tony sprzętu. Na broń składa się standardowy zestaw – pistolety, strzelby, karabiny. Wszystkie możemy modyfikować w odpowiednich miejscach przy założeniu, że znaleźliśmy zestawy ulepszające.

Monstra w grze są odpowiednio obrzydliwe, a my – słabi. Genesis, którym znajdujemy przedmioty, służy także do skanowania potworów. Zachęcam, gdyż każdy skan zbliża nas do darmowego leczniczego ziółka. Co 100% skaner się resetuje i zaczynamy od początku. A zioła są przydatne, nie tylko podczas walk z bossami. W walce oczywiście korzystamy, kiedy się da, z dobrodziejstw broni palnej, ale gdy tylko wytrącimy przeciwnika z równowagi, lepiej potraktować go nożem. Gdy zaś na ekranie ukaże się zachęcająca ikonka "X", warto skorzystać i z tego, by Jill (albo inny bohater) zasunęła niemiluchowi z półobrotu.



Poza trybem kampanii w "Revelations" jest też opcja Szturm. To coś na kształt Hordy w "Gears of War", gdzie wraz z partnerem lub partnerką zmagamy się z falami nacierających na nas mutantów. Mapy to naturalnie lokacje pochodzące z kampanii. Kolejne partie Szturmu odblokowujemy wraz z postępami w trybie fabularnym. To samo zresztą dotyczy broni – za odpowiednie wyzwania dostajemy nowe pukawki do walki.

Wizualnie "Revelations" nie jest szczególnie porywające. Docenić trzeba pracę wykonaną nad portem z małej konsoli. Podniesiono jakość tekstur, postacie wyglądają nieźle, ale nadal jest to poziom daleko niższy od tego, do którego przyzwyczaiło nas PS3. Nie jest to jednak wada – "Revelations" w zakresie miodnej rozgrywki rekompensuje jakiekolwiek niedostatki wizualne.



Jeśli czujecie, że nowe survival horrory nużą albo odbiegły zbyt daleko od korzeni, warto spróbować "Resident Evil: Revelations". Co prawda od gry wręcz zieje anachronizmami, ale przecież o to chodzi – o szukanie klucza, pokonanie bossów i desperacką walkę z trzema nabojami w magazynku. Dla sentymentalistów – rzecz obowiązkowa.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones